Ariana dla WS | Blogger | X X

16/10/2021

#55. Zapałka.

 Cześć!

Czasem się zastanawiam, jak to jest. Siadam wieczorem, najczęściej właśnie w sobotę albo w niedzielę i mam myśl. Mam chęć. Czuję, że mogę. I planuję. Kiedy będę ćwiczyła, CO będę ćwiczyła, znajduję sobie alternatywy (jeśli będzie padać albo nie będę miała siły na kijki, to taki i taki trening). Planuję sobie, co będę jadła, co i kiedy będę robić, żeby nie marnować czasu na gówna w Internecie. I ZAWSZE mam to wieczorem. A potem przychodzi kolejny dzień i wiem, że sobie poplanowałam, wiem, że cały tydzień mam względnie rozpisany (oczywiście z uwzględnieniem, że coś może nagle wypaść i nie dam rady czegoś innego zrobić). Ale moja spierdolona (przepraszam) głowa myśli sobie, że PRZECIEŻ NIC SIĘ NIE STANIE, JEŚLI NIE ZROBIĘ TEGO, CO ZAPLANOWAŁAM. I kończę siedząc i oglądając psy na Instagramie.

Dlaczego tak jest. Dlaczego jestem mistrzem w planowaniu, rozpoznawaniu potencjalnych "zagrożeń" - rzeczy, które mogą pójść nie tak - i wynajdywaniu alternatyw, ale jestem tak do dupy w wykonywaniu tego planu, że aż szkoda słów. 

Mój dół egzystencjalny nadal trwa. Trochę się z niego wygrzebuję, ale zaraz znów wpadam. Nie chcę musieć. I chciałabym nie musieć. 

Chciałabym też powiedzieć sobie, że od jutra (bo dziś już wieczór) ogarniam dupę i naprawdę biorę się za siebie. Koniec z prokrastynacją, koniec z czekaniem na "lepsze jutro", czas zacząć poszerzać horyzonty. Obejrzeć jakiś film, dokument, przeczytać książkę, posłuchać nowego zespołu. Chciałabym nie być tak wyprana z energii przez tę cholerną pracę. 

Mój tata powiedział dziś tę mądrą rzecz, że kiedy wychodzisz z pracy i zamykasz za sobą drzwi, to wszystko, co z nią związane, zostaje ZA TYMI DRZWIAMI. I tak to powinno wyglądać. A ja wciąż katuję swoją głowę myślami o tej jebanej (przepraszam znów) korporacji i o tym, jak bardzo w sumie bym chciała odejść, ale z drugiej strony jak bardzo żadna inna firma nie zapłaci mi na start takich pieniędzy, zwłaszcza teraz, w pandemicznym kryzysie.

Nic by się nie stało, gdyby nie zmiana kierownika. Gdyby nie fakt braku jakiegokolwiek żeńskiego wsparcia. Gdyby nie fakt, że od nowa muszę udowadniać, że wiem co robię, naprawdę jestem specjalistą i posiadam większą wiedzę niż cała reszta. Znowu. Muszę. Coś. Udowadniać. 

Inną stroną medalu jest to, że mi zawsze jest mało. Zawsze chcę więcej, więcej wiedzieć, więcej potrafić, mieć więcej zadań, więcej znaczyć. Stale się doskonalić, bo taka, jaka jestem, nie jestem doskonała. 

Paradoks, bo nie ma takich ludzi. I jeśli nie przerobię tego, to naprawdę się kiedyś zajadę. Albo będę odchodzić z każdej pracy po średnio dwóch latach, bo tyle mi wystarczy, żeby się wypalić. Tak dużo daję z siebie i tak bardzo się tym wszystkim przejmuję, że nie starcza mi sił. Jestem jak zapałka. Zapalam się szybko i mocno, i równie szybko gasnę. 

Amen. 

4 komentarze:

  1. Czytając ten wpis miałam wrażenie, że pisałam go JA... Mam identycznie. Wieczorem myślę, że zdobędę cały świat, a rano nie potrafię się zebrać i wykonać plan.. Jakoś tak już chyba e życiu jest, nasz mózg z lubi chodzić na skróty i jak może coś odpuścić to to odpuszcza :/ mimi wszystko trzymam za nas kciuki, za wszystkich, których natura wygrywa nad rozumem! :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Też tak miałam, mnóstwo chęci i planów nad sobą, rozpisane grafiki co i kiedy i .... coraz większy dół, że nie potrafiłam tego zrealizować. Więc pamiętam do dziś dzień, kiedy powiedziałam sobie "Koniec! Nigdy idealną nie będę, a sobie nie muszę nic udowadniać". Odpuściłam i zaczęłam robić to na co miałam ochotę, bez grafików, rozpisek i planów. I to był strzał w dziesiątkę! A jeśli chodzi pracę, to niestety, u mnie nawet gdybym chciała nie da się rozdzielić dom - praca i z tym muszę się pogodzić. Serdeczności 😊

    OdpowiedzUsuń
  3. Ja mam niestety tak samo. Wszystko wydaje się idealne w sferze wyobrażeń, a jak już przychodzi czas kiedy rzeczywiście mogę działać, to mi się zwyczajnie nie chce.

    OdpowiedzUsuń
  4. Myślę, że to co opisałaś dotyczy chyba większości ludzi. Ja miałam tak dziesiątki razy, wszystko rozplanowane, dieta, treningi, zmiana nawyków, przychodził następny dzień i myśl, że to może jeszcze nie teraz, że przyjdzie lepszy moment, że przecież i tak nie dam rady. Myślę, że my podświadomie boimy się zmian i mózg próbuje nam wmówić, że przecież jest dobrze jak jest, a do tego dochodzi jakaś tam myśl, że pewnie się nie uda i po co w ogóle próbować. Oczywiście to są tylko myśli z mojego doświadczenia ale rozumiem co czujesz. Ostatnio właśnie myślałam o tym, że nie chcę wszystkiego odkładać na później i po prostu powoli zaczęłam te plany wcielać w życie, postanowiłam sobie, że będę aktywna to po prostu rano wstawałam, piłam kawę i szłam biegać, bez zbędnego rozmyślania czy dam radę albo czy to ma w ogóle sens. Podobno po miesiącu to staje się już nawykiem, więc może warto spróbować wyjść z tej swojej strefy komfortu. Wiem, że brzmi to trochę jak z jakiegoś głupiego poradnika motywacyjnego ale to chyba jedyny sposób, który mi pomógł faktycznie coś zmienić. Trzymaj się :)

    OdpowiedzUsuń