Cześć!
Kurczę, jak to szybko leci, pierwszy tydzień urlopu za mną, a mam wrażenie, że w ogóle nic ciekawego nie zrobiłam. Ale nie mogę narzekać, że nie odpoczęłam, bo już czuję, że mam mocno podładowane akumulatorki.
Urlop rozpoczęłam od wyjścia do fastfoodu (no regrets) i zakupów. Do tej pory sobie powtarzałam, że najpierw schudnę, a potem kupię nowe ubrania, żeby dwa razy nie marnować pieniędzy no i móc wybrać fajniejsze szmatki w mniejszych rozmiarach. Ale teraz przestałam się oszukiwać, że szybciej zrzucę kilogramy, niż będę potrzebować nowych ubrań, bo w najbardziej dramatycznym momencie (czyli zeszły tydzień) zostałam z jedną parą jeansów, jedną bluzą i dwiema koszulkami. Serio. A przyszła jesień, więc trochę więcej warstw na pewno się przyda. Byłam też w Parku Oliwskim na spacerze i na zdjęciach, co sobie już wcześniej zaplanowałam. Byłam u rodziców (i to całe dwa razy!). Niestety, w wyniku drugiej wizyty ucierpiała moja dieta, ale na szczęście to tylko niecałe dwa dni, nawet nie tyle obżarstwa, ile po prostu jedzenia innych rzeczy niż w rozpisce, więc ani nie jestem zmartwiona, ani nie spisuję na straty swojego progresu. Zaczęłam wyzwanie 21 Days Get Fit Challenge z Chloe Ting (3 dni już za mną) i muszę przyznać, że naprawdę fajne są te ćwiczenia - mogę wykorzystać zakupione jakiś czas temu hantelki (z czasem dokupię sobie cięższe, na razie mam 2x1,5kg i 2x 2kg). Podliczam sobie kalorie w Fitatu, średnie spożycie wynosi u mnie 1500 kcal, czyli taka ilość, z którą naprawdę czuję się dobrze - ani się nie przejadam, ani się nie głodzę. O czym nie napisałam w poprzednim poście - plusem MyProportion jest to, że oni nie stawiają na jedzenie o dokładnych porach, bo wychodzą z założenia, że przeciętny Iksiński nie zawsze ma czas i możliwość zjedzenia o wyznaczonej godzinie, a bieganie z pudełkami nie dla wszystkich jest dobrym rozwiązaniem. Osobiście staram się jeść co 3-4 godziny, ale nie czuję takiej presji, że już jest 16:00, ja powinnam jeść obiad, a nie jestem głodna, więc wciskam go w siebie na chama.
W środę wraca mój partner, więc od czwartku będę musiała trochę dostosować plan dnia do jego obecności, będzie trochę trudniej z trzymaniem diety, ale mam nadzieję, że nie polegnę.
_
Lubię sobie planować różne rzeczy. Lubię mieć planery, kalendarze, lubię pisać. Postanowiłam więc wykorzystać zastraszającą wręcz ilość najróżniejszych jurnali, kalendarzy, zeszytów i notesów do planowania wszelkiego rodzaju aktywności. Zacznę od przedstawienia mojego fitplannera.
Dwa lata temu zainwestowałam w karnet na siłownię. Okazało się, że mieli taką promocję, że trzeba było zbierać pieczątki za każdą obecność na treningu i jeśli udało się zebrać wszystkie w określonej liczbie dni, to dostawało się jakieś gratisy. Mi oczywiście się nie udało, ale zeszyt do zbierania pieczątek i planowania aktywności fizycznej nadal mam. I zdecydowałam się go wykorzystać.
Na każdy dzień rozpisałam sobie, które programy od Chloe Ting muszę wykonać, z małymi boksami po lewej stronie, gdzie zaznaczam sobie, czy dany trening zrobiłam, czy też nie. W mojej opinii wygląda fajnie, wykorzystuję zalegający planer i jest super.
(to nie jest sponsorowane :) )
W następnym odcinku przedstawię swój foodplanner. Oczywiście docelowo dążę do trzymania tych wszystkich rzeczy w jednym miejscu, ale póki co rok się kończy, a ja mam sporo niewykorzystanych kalendarzy, więc bazgrolę o różnych sprawach w różnych miejscach.
24, w kwietniu styknie ćwierć wieku :) :)
OdpowiedzUsuń