Aloha!
Plany były, że hej z częstszym pisaniem, ale jakoś tak zawsze mi się to rozmywa. Może dlatego, że wizja uzewnętrzniania się gdziekolwiek nie jest już aż tak kusząca jak kiedyś? Nie wiem. Ciężko powiedzieć. Na swoją obronę mogę napisać jedynie, że cały wrzesień miałam wyjazdowy. Zaraz po powrocie z Katowic jechałam do Poznania, potem byłam tydzień w domu, a potem bardzo niespodziewanie wpadły znów Warszawa i znów Katowice.
Szybki update co tam u mnie - ciekawego to nic. Zaginęłam w sprawach zawodowych, bo bardzo źle się działo z moimi zielonymi samochodzikami, dlatego powinnam mieć je w listopadzie wszystkie wdrożone, a część musiałam przenieść się na styczeń 2025. W sumie jest mi to nawet na rękę. Wizja wyjazdów przez cały listopad i pół grudnia była trochę przytłaczająca, teraz bardziej rozłożyło się to w czasie, więc nie odczuję tego aż tak bardzo.
W tym roku przede mną już tylko Poznań i Gdańsk, a tuż przed samymi świętami dwudniowy wyjazd do Barcelony z firmy - jeśli ktoś z Was pamięta, rok temu byłam w Amsterdamie, okazja jest ta sama. Za hajs firmy baluj.
Niesamowita sprawa jest taka, że właśnie mijają dwa lata odkąd zamieszkałam w swoim mieszkaniu. I jak sobie pomyślę, jaką byłam wtedy osobą, jak źle ze mną było psychicznie, a gdzie jestem teraz, to aż trudno uwierzyć, że to ta sama osoba. Spotkałam się kilka tygodni temu z dawnym znajomym i na jego słowa "to w sumie już półtora roku jak się nie widzieliśmy" odpowiedziałam tylko "człowieku, ja przeżyłam pięć różnych żyć od tamtego czasu". I rzeczywiście, żyć było kilka między listopadem '22 a listopadem '24.
Strzała!