Ariana dla WS | Blogger | X X

27/09/2020

#11. Historie rodzinne

Cześć!

Urlop rozpoczęłam weekendową wizytą u rodziców. W piątek o 16:02 odpaliłam silnik mojej srebrnej strzały i wpieprzyłam się w godzinny korek do wyjazdu z Gdańska. Wizytę zaplanowałam na ten weekend, ponieważ i moja mama i moja siostra mają urodziny na przełomie września i października, postanowiłam więc przekazać prezenty obu na raz. 

Cały urlop właściwie mogłam spędzić na wsi u rodziców, kłopot z noclegiem dałoby się jakoś rozwiązać (aktualnie mama zaanektowała mój pokój na odpoczynek po swoich nocnych zmianach). To wydaje się ciekawsze niż wizja spędzenia dwóch tygodni w samotności, w pustej kawalerce. Skąd więc decyzja o powrocie do miasta już dziś wieczorem?

Bo w moim rodzinnym domu czuję się już teraz bardziej jak gość, niż jak domownik. 

Jeśli chodzi o wspólne mieszkanie, to pępowinę zaczęłam przecinać już po skończeniu gimnazjum  zdecydowałam się wówczas na liceum w Gdańsku, co wiązało się z zamieszkaniem poza domem. Od tego czasu minęło dokładnie 8 lat i jeden miesiąc. Można więc powiedzieć, że od ośmiu lat praktycznie nie mieszkam z rodzicami. Początkowo były powroty na każdy prawie weekend, na wszystkie święta, szkolne przerwy, ferie, wakacje itd. Po trzech latach szkoły średniej wybór padł na studia poza trójmiastem. To spowodowało rzadsze powroty - średnio raz na miesiąc, no i oczywiście święta, przerwy semestralne itd. Przełomem stał się koniec studiów, ponieważ postawiłam rodziców przed faktem dokonanym - po obronie nie wracam do domu. Zamieszkałam wtedy z moim obecnym partnerem. Po przeprowadzce na stałe najpierw do Sopotu, potem do Gdańska, rodziców odwiedzałam co tydzień. Potem co dwa tygodnie. Były to jednak wizyty kilkugodzinne, kawa obiad i do widzenia. 

Aż nastał marzec 2020, kiedy świat wszystkich wywrócił się do góry nogami. Mając kontakt z koleżankami i kolegami z pracy, którzy z kolei mieli kontakt z wieloma innymi osobami uznałam, że nie ma sensu narażać moich rodziców na ten cały syf, wizyty ograniczyły się więc do jednej na kilka tygodni. 

W ten magiczny sposób dotarliśmy do końca września 2020 roku, gdzie mój pokój nadal jest moim pokojem, mam tam jakieś swoje stare rzeczy, ale słowem klucz są tutaj <stare rzeczy>. Wszystko, co jest ze mną związane obecnie jest tutaj, w Gdańsku. Jestem już też przyzwyczajona do życia w swój sposób, jedzenia, sprzątania, gotowania i robienia zakupów po swojemu, bez brania pod uwagę innych osób.

I myślę, że taka jest po prostu kolej rzeczy. Wiem, że zawsze będę miała tam swoje miejsce, że zawsze mogę tam wrócić, ale tyle rzeczy dookoła mnie się zmieniło, że musiałabym podjąć decyzję o powrocie na stałe, żeby znów poczuć się tam naprawdę u siebie.

Może czynnikiem takiego poczucia jest też to, że tutaj jestem panią na włościach, nie muszę szukać kompromisów (poza tymi kilkoma dniami, kiedy nasze wspólne gniazdo nawiedza mój sokół wędrowny - ach, te metafory), a w domu rodzinnym są jeszcze cztery inne osoby, z których zdaniem chcąc nie chcąc, muszę się liczyć.

A jak to jest z Wami? Mieszkacie z rodzicami, czy już stawiacie samodzielne kroki? Co myślicie o tym nieczuciu się jak w domu? 

Aaa, żeby nie było tak smutno, szaro, wrzucam kadr z mojego sobotniego spaceru "po górach dolinach", oczywiście więcej znajdzie się o --> tutaj <--



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz